Fundacja Centaurus: chcemy dbać o to, co zostawimy kolejnym pokoleniom
Fundacja Centaurus od 2006 roku pomaga zwierzętom. Jak wiele z nich udało się w tym czasie uratować?
Ewa Mastyk: Od 2006 roku pomagamy zwierzętom. Od samego początku działalności ocaliliśmy prawie 2,5 tys. koni i osiołków, wyłącznie dzięki wsparciu darczyńców. Do tego ocaliliśmy kilka tysięcy psów i kotów. Przy samej akcji na rzecz zwierząt na Ukrainie, było to prawie 2 tys. psów i kotów. W dalszym ciągu te zwierzęta do nas trafiają i staramy się im pomagać. Wiadomo, że już nie na taką skalę, bo na to potrzeba ogromnych środków, to przecież bardzo schorowane i biedne zwierzaki. Wśród uratowanych zwierząt, poza końmi i osłami, psami i kotami, mamy też kilkaset zwierząt gospodarskich i około setki zwierząt dzikich.
Macie za sobą ciężki czas epidemii, gdy wielu darczyńców odeszło i znaleźliście się w trudnym położeniu, ponieważ z dnia na dzień musieliście samodzielnie zadbać o los setek zwierząt. Brakowało nie tylko jedzenia ale też leków. Czy dzięki pani apelom udało się państwu stanąć na nogi i pozyskać nowych w ostatnim czasie?
Rzeczywiście, jak tylko zaczęła się epidemia, bardzo się baliśmy. To przecież nie linia produkcyjna, że można było odłączyć te zwierzęta na ten czas. To też nie coś, co przeczeka epidemię, a później uruchomimy to znowu. To nie tak, że mogliśmy ośrodek zamknąć, a później wszystko wznowić. Prawie 1,5 tys. koni, które są u nas na stałym utrzymaniu (bo wiele jest w adopcjach, trochę też odeszło) w kilku naszych ośrodkach w całej Polsce oraz w jednym w Szwecji, to są konie schorowane, które mają bardzo małe szanse na adopcje. Ludzie wolą jednak adoptować konie zdrowe i zdolne do jazdy.
Bardzo rzadko – ale trafiają nam się – adopcje koni, które są wyłączone z opcji pracy na rzecz człowieka (oczywiście przypominam, że nasze konie nie mogą pracować odpłatnie, mówię tylko o prywatnym użytkowaniu przez rodzinę adoptującą). Bardzo się baliśmy, co się z nimi stanie, bo one zwyczajnie nie miały gdzie pójść, podobnie jak te setki psów i kotów pod naszą opieką. Dla nich nie było drugiej opcji. Mieliśmy wtedy tak ogromne ciśnienie, na znalezienie ludzi, że znaleźliśmy ich mnóstwo, i bardzo mocno poszliśmy w biznes, czyli szukanie nowych dróg.
Nie chcieliśmy nikogo obciążać, szczególnie sponsorów, którzy zostali, by oni pomogli nam finansować te obszary, gdzie mieliśmy braki z powodu odejścia innych, bo epidemia ich niestety do tego zmusiła. Szukaliśmy nowych dróg. Nasi wolontariusze i działacze zaczęli masowo szyć maskotki, tak zwane „Kopyciaki”, które teraz można znaleźć w naszym sklepie. Organizowaliśmy spotkania w naszych ośrodkach i na folwarku. Zaczęliśmy wydawać e-boooki, które również można znaleźć na naszej stronie internetowej. Mimo zagrożenia, w czasie epidemii organizowaliśmy też Targi Dobroczynne. Oczywiście, wszystko było zabezpieczone, ale dawało nam to opcje na stałe utrzymanie.
Wreszcie, zaczęliśmy też szukać funduszy za granicą. W tej chwili jesteśmy w trakcie tworzenia oddziału Centaurusa w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech. Rok temu powstał on w Szwecji, a naszym ogromnym sukcesem jest to, że wydaliśmy tam prawie 80 koni. Co prawda, wielu sponsorów w tamtym czasie odeszło, ale wielu nowych też przyszło, bo świat przesiadł się do Internetu i udało nam się dotrzeć do nowych ludzi właśnie tymi drogami. One nagle stały się bardzo aktywne i mnóstwo ludzi, którzy nie korzystali wcześniej z internetu mogli nas poznać, odszukać. Epidemia uruchomiła ogromny łańcuch serc, i mimo, że wielu ludzi odeszło, albo miało przestój we wspieraniu nas, to znaleźli się tacy, którzy pomogli nam to przetrwać. Jesteśmy za to ogromnie wdzięczni.
Mało kto wie, ile kosztuje codzienna opieka nad zwierzętami, a to kwoty niebagatelne – np. opieka nad chorym koniem to ok. 2 tys. miesięcznie. Jaki jest łączny miesięczny koszt opieki nad wszystkimi państwa podopiecznymi?
To prawda, jeśli chodzi o utrzymanie chorych koni, to jest to ok. 2 tys. złotych. Sam ośrodek rehabilitacyjny, na przykład dla koni z problemami oddechowymi, za który płacimy to jest bez leków prawie 1.5 tys. złotych. Do tego trzeba doliczyć leki, specjalistyczne dodatki, suplementy, wtedy to przekroczy nawet te 2 tys. zł. Taki zdrowy koń, który czeka na swój dom, to ok. 700 zł. Do tego dochodzą konie, które trafiają na kliniki i które też musimy mieć na uwadze. Kliniki nie lubią robić nic na kredyt, to trzeba płacić na bieżąco.
Jeśli nie zapłacimy za jakiegoś konia, to nie przyjmą nam kolejnego, a bywają takie sytuacje, że mamy godzinę na decyzję albo czasem nawet 15 min. Jest to decyzja o życiu konia, ale też decyzja związana z tym, czy mamy 20 tysięcy na zapłacenie za operację, czy ich nie mamy. To nie może być na zasadzie „jakoś to będzie”, tylko konkretna decyzja. Jeśli raz zawiedziemy, to klinika po raz kolejny konia nie przyjmie.
Dlatego musimy się z tego wywiązywać i klinice płacić, bo wiadomo, że ona też ma koszta utrzymania i nie jest w stanie nas we wszystkim sponsorować. Tym bardziej przy takiej ilości koni. Ogółem takie utrzymanie, to raz jest to mniej, raz więcej. W tej chwili ceny paszy poszły w górę. O ile kiedyś, jak przyjechał samochód z owsem płaciliśmy 14 tys. zł, tej jesieni za pierwszy samochód z owsem, który wjechał musieliśmy zapłacić 37 tys. I mimo, że jesteśmy hurtowym odbiorcą, to ilość tego co musimy nabywać jest ogromna.
Realnie, to, co miesięcznie musimy wydać na zwierzęta, nie licząc zakupów, to około 1,5 do 2 mln złotych. To żywienie, leki, transporty, utrzymanie, czy drobne remonty. Do tego trzeba doliczyć około 35 osób, we wszystkich ośrodkach, które się tymi zwierzętami zajmują. Nie polegamy tu na wolontariacie, bo to zbyt poważna sprawa, wymagająca rygorów jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Mamy przecież konie po przejściach, nasi ludzie są przeszkoleni. Mamy specjalistów, którzy pracują z nami wiele lat. Zajmują się zwierzętami siedem dni w tygodniu, dlatego wiadomo, że ich wynagrodzenie musi być odpowiednie do ich zaangażowania.
Teraz mamy ekipę z Tadżykistanu, Nepalu, Filipin i Ukrainy. To pracownicy stajni, którzy przyjeżdżają do nas, by utrzymać swoje rodziny. Koszt zatrudnienia stajennych jest ogromny, natomiast nie ma innej opcji. Oni, jak trzeba być o 5 rano albo 2 w nocy, bo coś się dzieje, to wstają i idą. Wolontariat jest świetny dodatkowo, ale do rzeczy które muszą być i są obowiązkowe, nie możemy liczyć na chęci wolontariusza. Dlatego tutaj opieramy się na stajennych, co oczywiście kosztuje ogromne pieniądze. Między 1,5, a 2 mln to są kwoty obowiązkowe, które co miesiąc musimy zdobyć i nie zdobywamy ich na publicznych zbiórkach, tylko dzięki współpracy z wieloma firmami i instytucjami. Natomiast w kwestii ratowania koni, ich wykupu i leczenia wspierają nas nasi kochani darczyńcy.
Po COVID-19, we znaki dała się także państwu susza, a obecnie – rosnące ceny, inflacja. W jaki sposób można wspierać fundację – pytam o to, jakiego rodzaju pomoc jest obecnie najbardziej potrzebna – z czym jest największy problem?
Inflacja jest ogromna. Tak, jak już wcześniej wspomniałam, to kolosalne wzrosty cen. Szczególnie jeżeli chodzi o ceny paliwa. W każdym naszym ośrodku używamy ładowarek i ciągników, do wyrzucania obornika czy do rozwożenia siana. W tej chwili mamy trzy potężnie działające ośrodki. To folwark w Szczedrzykowicach, to Rezerwat, nowy ośrodek w Modlimowie i jeszcze jeden, który będziemy dopiero przygotowywać. Łącznie to ponad 700 ha dla tych zwierząt. Po tym terenie musimy rozwieść siano, musimy go posprzątać, pozbierać obornik z boksów, bo kilkaset koni jest boksowanych.
Paliwo jest ogromnym kosztem. Jeździmy po handlarzach, wozimy zwierzęta do adopcji po całej Polsce. Jeden taki wyjazd to były kiedyś niewielkie kwoty, w tej chwili to kilkaset złotych. To też kilka osób nieustannie podróżujących w różne strony, więc ceny paliwa są dla nas ogromne. Przydałaby nam się jakaś własna stacja benzynowa, która sama napełniałaby nam baki.
Ogromnym kosztem są też wydatki na zakup paszy oraz na wyżywienie zwierząt czyli owies, słomę i siano. Zdajemy sobie sprawę, że ciężko jest podarować siano, natomiast gdyby ktoś chciał kupić i je nam dowieźć – będziemy przeszczęśliwi. Nie trzeba nam przelewać pieniędzy. Może to być po prostu dostawa siana, do któregokolwiek z naszych ośrodków. Szczedrzykowice i Rezerwat są stosunkowo blisko, a Modlimowo sto kilometrów od Szczecina, prawie nad morzem. Tam siano jest bardzo potrzebne.
Trzecim sektorem, w którym bardzo trzeba nam pomocy są materiały budowlane. Nieustannie musimy odnawiać boksy, ogrodzenia, budować kojce i budy dla psów. To wszystko się niszczy. Ośrodek w Szczedrzykowicach tworzyliśmy w 2012 roku. Oczywiście na bieżąco staramy się wszystko naprawiać, zapobiegać i dbać, ale wszystko to ma już swoje lata. Ogrodzenia trzeba wymieniać na stałe, boksy ocieplać i budować nowe, drzwi notorycznie są przez konie psute. Wszystko to wymaga ciągłych remontów, które są bardzo kosztowne. To są takie trzy gałęzie, gdzie bardzo potrzebujemy pomocy.
A to, co nam pomaga w tym wszystkim, to adopcje wirtualne. Można się z nami skontaktować. Firma czy osoba prywatna może wybrać zwierzaka do adopcji, czy to konia, osła, psa. Najczęściej staramy się, żeby był to jednak koń czy osioł, bo one najpewniej u nas zostają. Dla psów bardzo intensywnie i aktywnie poszukujemy domów, więc może zdarzyć się tak, że ten pies będzie krótko w adopcji wirtualnej. Adopcja wirtualna jest wspaniała inicjatywą. Adoptujący dostaje certyfikat, wiadomości co się u zwierzaka dzieje. W tej sprawie można dzwonić do Karoliny (518 569 487). Oczywiście, jesteśmy też otwarci na zbiórki w firmach, szkołach i na wszelkie pomysły ludzi. Bardzo tej pomocy potrzebujemy, a właściwie nasze zwierzęta potrzebują. Każda forma pomocy jest na wagę złota.
Nie wszyscy wiedzą o tym, że Zwierzęcy Folwark w Szczedrzykowicach niedaleko Legnicy, nabyty przez państwa fundację. jest największym azylem dla koni w Europie. Ile zwierząt tu obecnie przebywa i czy przyszłości, w miarę możliwości finansowych, planujecie stworzenie podobnych miejsc w innych regionach kraju?
W tej chwili cały Centaurus tworzy największy azyl, a właściciel jest to już bardziej zespół azyli. Szczedrzykowice niestety nie mogą się powiększyć, bo z jednej strony mamy siedliska ludzkie i biogazownię. Jesteśmy ograniczeni. Mamy tylko kilka hektarów i niestety nie są one z gumy. Dlatego od kilku lat funkcjonujemy też w Przemkowskim Parku Krajobrazowym, koło Głogowa. To około 400 ha dla naszych koni. One mają się tam wspaniale. Mają zrobione zimowisko, latem korzystamy z większej ilości hektarów, zimą z mniejszej.
Wiele koni i osiołków na zimę wraca do Szczedrzykowic. To te, które tego potrzebują, starsze, schorowane, mało odporne. Wtedy folwark pęka w szwach. Ale to na szczęście tylko 5 miesięcy. Większą część roku te konie spędzają jednak na rezerwacie. I tam jest im dużo lepiej, bo koń jest przecież zwierzęciem z natury wolno żyjącym, podobnie jak osioł. Boksowanie nie leży ani w ich zainteresowaniu ani w ich naturze. Oczywiście, w naturze też stare konie nie są w stanie przetrwać dlatego my zapewniamy im boksy.
Tym schorowanym i potrzebującym opieki również. Bo w naturalnym środowisku są one eliminowane i nie maja szans na godne życie. My staramy się im je zapewnić. W zależności od pory roku i tego czy korzystają akurat z rezerwatu czy nie, na folwarku mamy od 200 do 500 zwierzaków. Tak, jak wspomniałam, rezerwat jest kolejnym ośrodkiem który powstał kilka lat temu (4 lata), dzięki ogromnemu sercu Przemkowskiego Parku Krajobrazowego, przed którym w tym miejscu się kłaniamy i bardzo dziękujemy.
Planujemy tam wybudowanie wspólnie stajni, szukając dotacji, tak żeby te zwierzęta nie musiały na zimę wracać na folwark. Ale to są nasze plany. Do tego mamy nowo kupione prawie 140 ha w Modlimowie, koło Gryfic, 12 km od Morza Bałtyckiego, 100 km od Szczecina. To taki ośrodek otwarty dla wszystkich. Chcemy tam organizować międzynarodowe zloty wolontariuszy, maja tam przebywać zwierzęta które są bezpieczne i nie wymagają jakiejś specjalistycznej opieki.
Chcemy angażować w to ludzi, edukować i wprowadzać w nasz świat. To będzie ośrodek dla rodziców z dziećmi, tak żeby młode pokolenia kształciły się w dobrym kierunku. Mamy tez ośrodek w Wojcieszowie, obok Jeleniej Góry. Tam również jest prawie 140 ha, położonych w górach. I właśnie do tego ośrodka również szukamy sponsorów i inwestorów w dobro. Nie jesteśmy w stanie nic tam obecnie wybudować. To była cudowna inwestycja i wspaniały klimat dla zwierząt, ale teraz jest to też inwestycja, która przerasta nasze możliwości. Skupiamy się głównie na budowie Modlimowa.
Planujemy też założenie ośrodka pod Warszawą, a w dalszych planach jest ośrodek w Niemczech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych gdzie rejestrujemy nasze filie. Oczywiście chętnie bylibyśmy przy każdym większym mieście i szukamy koordynatorów takich miejsc. Nie ma to jak możliwość przyjścia na żywo do zwierzaków, móc je pogłaskać i porozmawiać, a nie jedynie zobaczyć w internecie czy poczytać w gazecie.
Świadomość społeczna dotycząca ochrony zwierząt z roku na rok wzrasta? A jak to się ma do sądów? Pytam o to, ponieważ od wielu lat wiele organizacji prozwięrzęcych podkreśla, że największym problemem jest wysoki odsetek umorzeń i orzekanie kar za znęcanie się nad zwierzętami.
Niestety też jesteśmy tego świadkami, ale to po prostu słabo działa w Polsce. Mimo że ustawy są teoretycznie i względnie dobre, to praktyka pokazuje, że Polska jest lata świetlne za wieloma krajami, gdzie to jest egzekwowane. W Polsce niestety nie jest, a czyny związane ze znęcaniem się nad zwierzętami albo nieprawidłowa opieka, często określane są jako mało szkodliwe. Mamy wrażenie, że polskie sądownictwo i ludzie, którzy się tym zajmują, nie rozumieją, że budowanie empatii w społeczeństwie, nie ogranicza się tak naprawdę do zwierząt. Bo jeżeli ktoś jest w stanie wyżyć się na psie, maltretować go i znęcać się nad nim w sposób bardzo świadomy, bo o takich przypadkach przede wszystkim mówimy, to nie rozumiem dlaczego ktokolwiek mógłby uważać, że taka osoba będzie inna wobec społeczeństwa i ludzi wokół siebie. A chyba takie społeczeństwa chcemy budować.
Dlatego bardzo mocno promujemy nasze kampanie w mediach. Naszym celem jest nie tylko pozyskiwanie funduszy i sponsorów, ale też uświadamianie ludzi, co się w ogóle dzieje. Chcemy edukować ludzi, przede wszystkim młode pokolenia. Mamy nadzieję że za kilka, kilkanaście lat, to one będą tworzyły nowe prawo. W ślad za Antoine de Saint-Exupéry twierdzimy, że „ziemi nie dziedziczymy po naszych rodzicach, a pożyczamy ją od naszych dzieci”. To oddaje cały sens tego co Centaurus robi.
Chcemy dbać o to, co zostawimy kolejnym pokoleniom i w czym je wychowamy. Naszym głównym celem jest to, aby za 50 czy 100 lat w wyniku działalności naszej i innych, takie organizacje nie musiały istnieć. Żeby nie były potrzebne. Mogłyby jedynie podtrzymywać świadomość i opowiadać, jak było kiedyś, a jak cudownie jest teraz. Natomiast organizacje te nie musiałyby ratować zwierząt, bo zwyczajnie nie byłoby kogo ratować. Oczywiście, świadomość społeczna wzrasta, z czego bardzo się cieszymy. Jesteśmy szczęśliwi, że również mamy w tym swój udział, i że ludzie są naprawdę coraz bardziej wrażliwi.
Mnóstwo osób włącza się w nasze akcje charytatywne. To przede wszystkim młodzież, która powinna być traktowane bardziej poważnie. To przecież w ich rękach będzie nasza planeta i my bardzo chętnie ich angażujemy, rozmawiamy, mając nadzieję, że w przyszłości zajmą się Centaurusem i stworzą takie organizacje, które będą miały kluczową rolę w niesieniu dobra. Już dziś, w porównaniu do tego, co działo się 10 czy 20 lat temu, naprawdę widzimy ogromną poprawę.
Wiele osób włącza się w charytatywne działania, wolontariat. Czy do państwa fundacji zgłasza się wielu wolontariuszy chętnych do pomocy i na ile cenna jest to pomoc?
Wolontariat jest wspaniałą inicjatywą i bardzo przez nas cenioną. Niestety, nasz główny ośrodek w Szczedrzykowicach, to jest ośrodek, który zajmuje się zwierzętami po przejściach. One ważą miedzy 1 a 1,5 tony. Z tego względu, nie jest to miejsce, gdzie wolontariusze na co dzień mogą nas odwiedzać. Owszem, przyjeżdżają, szczególnie firmy, malują ogrodzenia, pomagają wykąpać konie, przy naszej asyście albo pomagają zbudować kojce, ogrodzić teren. To wszystko jest bardzo cenne. Jednak przy samych koniach nie ma wolontariatu, bo jest to zbyt niebezpieczne. Folwark jest pierwszym miejscem do którego trafiają konie, od handlarzy i z targów. Nasi pracownicy są wyspecjalizowani, przyuczeni do pracy i opieki, jeśli chodzi o takie zwierzęta.
Można też wyprowadzać nasze psy, ale to są zorganizowane akcje, podczas których na jeden dzień wstrzymujemy oddech i zapewniamy wszystkim maksimum bezpieczeństwa i opieki. Służymy poradą, profesjonalnym podejściem, opieką i organizacją wszystkiego. Jednak w szerszym zakresie nie jesteśmy w stanie tego organizować. Tym bardziej że, jak już wspomniałam, mamy tam konie po traumach i schorowane. Skupiamy się na opiece nad nimi. Natomiast rezerwat to miejsce gdzie konie żyją niemal w dziczy. Dlatego nie wyobrażamy sobie wpuścić tam ludzi.
Nasi działacze są specjalnie przeszkoleni i jest to ekipa młodych doświadczonych ludzi, którzy od lat pracują ze zwierzętami. To zupełnie inny rodzaj pracy. Inaczej w przypadku Modlimowa. Modlimowo jest bowiem ośrodkiem, w którym wolontariusze będą mogli zaangażować się w jego działalność. Sam wolontariat będzie miał formę międzynarodową, więc nie tylko będzie można tam zajmować się remontami, ale również włączyć się w bezpośrednia opiekę nad wszystkimi zwierzakami, jakie będą tam przebywały. Liczymy na to, że od wiosny do wczesnej jesieni będą tam spore tłumy, i że to wszystko będzie wspaniale funkcjonowało. Na miejscu będzie pole namiotowe, z czasem jakieś domki, będzie też serwowana kuchnia wegańska.
Już teraz, z tego miejsca, zapraszamy do Modlimowa rodziny z dziećmi i osoby dorosłe. A jeżeli chodzi o codzienny wolontariat to jest nam bardzo potrzebny przy promowaniu naszej działalności, udziale w różnych naszych imprezach, Targach Dobroczynnych, Galach, zajęciach edukacyjnych w szkołach, szyciem Kopyciaków, organizowaniem starszych ludzi. Jesteśmy też szczęśliwi, kiedy ktoś ma swoje pomysły i chce je z nami realizować. To jest najwspanialsza forma pomocy. Bardzo to wspieramy.
Wiele robicie na rzecz zwierząt, ale zakładamy, że planach są kolejne ciekawe projekty. Zdradzi pani, jakie są najbliższe plany działań fundacji?
Pomimo że nasza działalność powstała z miłości do koni, to Centaurus nie włącza się w hasło, które często się powtarza czyli „kocham zwierzęta, nienawidzę ludzi”. Absolutnie. Uważam, że miłość nie jest wybiórcza, czyli jeżeli nienawidzimy ludzi, a kochamy zwierzęta, to jednak coś jest z nami nie tak. Zmienia się cel, ale nie zmienia się energia, która w nas jest. A przecież tak naprawdę chodzi o to, co mamy w środku, tworzymy to. Więc jeżeli ktoś przychodzi do nas, i mówi, że chce z nami działać, bo nienawidzi ludzi, to my mówimy: „Idź gdzieś indziej”. Bo kochamy ludzi, naprawdę.
Jesteśmy nastawieni otwarcie i przyjaźnie. Włączamy się w różne inne inicjatywy, na całym świecie. Wielokrotnie uczestniczyliśmy w działaniach na rzecz niepełnosprawnych. Przekazywaliśmy konie do hipoterapii, organizowaliśmy różne warsztaty i projekty których beneficjantami były dzieci z domów dziecka, niepełnosprawne, obarczone, zagrożone izolacją społeczna. I robimy to do tej pory.
Pracujemy z ochotniczymi hufcami pracy, wizytują nas domy dziecka. Mamy pomysł z projektami edukacyjnymi dla dzieci, chcemy odwiedzać domy dziecka, bo dzieci były zawsze istotną częścią naszego społeczeństwa. Chcemy, aby w przyszłości ich inicjatywy były bardzo prospołeczne i prozwierzęce. Natomiast, poza tym wszystkim i poza wolontariatem, w kierunku którego ruszamy, mamy szereg działań skierowanych na ekologię i nurt „zero waste”, w ramach którego organizujemy nasze Targi Dobroczynne.
Organizujemy je w kilku miastach Polski, ostatnio np. w Warszawie, w Pałacu Kultury. Ideą targów jest recykling darów, które otrzymujemy od ludzi z całej Polski, a nawet Europy i świata. Poddajemy je renowacji, selekcji, kompletujemy je od nowa, opisujemy i przywozimy na Targi. Tam, ludzie – za symboliczną wrzutkę do puszki – wedle własnego uznania, mogą te rzeczy nabyć. My nadajemy im drugie życie. Sprzyja to mniejszemu zaśmiecaniu świata, nadawaniu drugiego życia, zmniejszaniu ilości plastiku, niepotrzebnych sztucznych materiałów i zaśmiecaniu naszej planety. To opozycja do panującego obecnie konsumpcjonizmu.
Na naszych Targach można znaleźć naprawdę mnóstwo fantastycznych rzeczy, których nie znajdzie się w żadnym innym miejscu. W ten sposób promujemy i zachęcamy do ochrony naszej planety i tego co nas otacza. Promujemy tez kuchnie roślinną i lokalną, nieprzetworzona. Bo kuchnia roślina wciąż może być kuchnią przetworzoną, chociaż o tym niewiele się mówi. Promujemy świadomą kuchnię rośliną.
Nie chodzi nam o objadanie się soją i pszenicą. Uważamy, że takie tematy jak modyfikacja genetyczna, masowe produkcje i mafie zajmujące się oliwą, awokado i soją to temat, którego ludzie powinni być świadomi, kiedy decydują się na kuchnię roślinna i po prostu tego nie wspierać. Bo to trochę tak, jak „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, tu nie chodzi o to, by przestać jeść mięso i zaczynać objadać się soją. Warto się wcześniej zaznajomić z bardzo bogatą w tej chwili literatura w tym temacie.
Od 16 lat nasze zwierzęta biorą też udział w terapiach kontaktowych. Ratowane zwierzaki, które mają łagodny charakter, spotykają się z dziećmi i wspierają je na poziomie emocjonalnym i psychicznym. Jest to fanatyczna forma działalności. Aktualnie w Modlimowie budujemy hale, udało nam się znaleźć wspaniałego sponsora. W tej hali będą prowadzone zajęcia dla dzieci i domów dziecka, mają w nich brać udział konie, osły, psy i koty. Liczymy, że na wiosnę to wszystko ruszy, a hala będzie już gotowa. Planujemy wybudować takie ośrodki przy wszystkich większych miastach w Polsce i mamy nadzieję, że za granicą również.
Wiadomo, że to wymaga nakładów, sponsorów i ogromnych inwestycji, dlatego wciąż ich poszukujemy. Wszystkie nasze projekty kręcą się wokół ekologii, ludzi i zwierząt, bo mamy bardzo holistyczne postrzeganie świata i uważamy, że nie da się robić jednego, odłączając się od drugiego. Tak jak mówiłam wcześniej, nie można kochać zwierząt i nienawidzić ludzi, bo to jest niedorzeczne. Nawet w naszym logo jest połączenie konia z człowiekiem. Tak naprawdę wszystkie nasze projekty, które będą to łączyć, a przy tym budować większą świadomość i zrozumienie są przed nami. To jest materializacja, przełożenie energii na materie.
Fundację wspiera wielu polskich artystów. Czy jako międzynarodowej organizacji udaje się wam też zachęcić do wspólnych działań zagraniczne gwiazdy?
Nasza działalność międzynarodowa i zdobywanie poparcia za granicą, wiąże się z szeroką obecnością tam, na miejscu. Nigdy nie dysponowaliśmy funduszami z dotacji, więc wszystko budujemy własnym sumptem, tym co nam przekażą sponsorzy. Centaurus był założony za tysiąc złotych i zaczynał jako malutka organizacja. Sami każdego dnia zastanawiamy się, jak to się dzieje, że to wszystko się tak rozrosło. To wspaniale i niesamowite. Bardzo spokojnie i powoli budujemy wszystko w innych krajach, mamy tam wielu prywatnych ambasadorów, którzy bardzo promują nasze działania.
Mamy nadzieję, że w całkiem niedługim czasie pozyskamy też celebrytów, którzy pomogą nam dotrzeć do dużo większej ilości osób i pomogą promować to co robimy, zdobywać nowych wolontariuszy, nowych działaczy i nowe wsparcie. Chcemy, aby pomogło to rozwijać nam skrzydła. Jeśli chodzi o plany na najbliższe 50 czy 100 lat to mamy nadzieje ze nasza działalność będzie wtedy zbędna i to jest nasz plan. Do tego będziemy dążyli. A wszystko dzięki edukacji i podnoszeniu świadomości społecznej.