Kiedy w 2016 roku, bracia cioteczni Rafał Czech i Igor Sadurski, stwierdzili, że otworzą pierwszego w Polsce w 100 - procentach roślinnego rzeźnika, ich rodzina uśmiechała się, ale nie do końca wierzyła, że ich pomysł podbije rynek. Oni, z 3 tysiącami złotych we wspólnym portfelu, nie mieli nawet za co inwestować. Ale ponieważ świetnie znali się na zbiórkach online – obaj pracowali w portalu crowdfundingowym pomagam.pl - postanowili swoją działalność uzależnić od obcych ludzi. A Ci, z kolei, w niespełna 24 godziny, „w ciemno” kupili bezmięsne produkty, których oni nawet jeszcze nie wyprodukowali.
„Chcieliśmy sprawdzić, czy nasz pomysł będzie rezonował i czy w ogóle ma sens” – wyjaśnia 31 - letni Rafał, współzałożyciel firmy Bvtcher sp. z o.o. (Bezmięsny.pl). A o rok starszy Igor dodaje, że mieli wtedy mnóstwo obaw, bo chociaż rynek roślinnych alternatyw funkcjonuje od dobrych 10 lat, dopiero ostatnie kilka lat były jego maksymalnym przyspieszeniem.
„Kiedy wchodziliśmy na rynek, na półkach w sklepach były tylko jakieś pojedyncze produkty” – wspomina. Tata Igora, od osiemnastego roku życia nie je mięsa, więc sama idea bezmięsna nie była to dla niego ani czymś nowym, ani dziwnym. W rodzinnym domu od lat mięsa jadło się bardzo mało. Inspiracją do otworzenia firmy był jednak rynek amerykański. Rafał i Igor obserwowali rodzeństwo, które uruchomiło lokalnego roślinnego rzeźnika w Minnesocie, a ponieważ sami ograniczali w swojej diecie mięso, pomyśleli, że fajnie byłoby ten pomysł przenieść na polskie realia. Wtedy nawet nie myśleli o tym, że bezmięsny.pl może stać się firmą na taką dużą skalę. Ale jak sami przyznają, trafili w dobry moment.
„- Myślę, że złożyło się na to wiele czynników. W społeczeństwie rosła świadomość, że zmiany klimatyczne powoduje nie tylko transport, czy kopciuchy, ale także w dużej mierze przemysłowa hodowla zwierząt. Pojawiało się coraz więcej artykułów na ten temat, a kiedy ogłosiliśmy naszą zbiórkę, zaczęły pisać o tym media, organizacje pro zwierzęce i te promujące roślinny sposób odżywiania się. Poza tym ludzie po prostu czekali na taki produkt. Wbrew pozorom Polacy nie są wcale narodem ogromnych mięsożerców. Jest bardzo dużo weganów, wegetarianów i te grupy czekały na taką inicjatywę” – mówi Igor.
Mężczyźni podkreślają jednak, że ich produkty powstały z myślą o wszystkich – zarówno osobach szukających nowych smaków, jak i tych ograniczających mięso czy będących na diecie wegańskiej lub wegetariańskiej. W swojej ofercie mają aż 34 produkty, które można jeść prosto z opakowania, ale także smażyć, piec, mrozić czy dodać do ulubionego dania jako źródło cennego białka.
„Zaczynaliśmy od Bezmięsnego Boczku, Bezmięsnego Pepperoni, Bezmięsnej Pieczeni i dwa pierwsze produkty są z nami do dziś. To, co wyróżnia Bezmięsny.pl to duża ilość białka w 100 g produktu. Jeśli tego typu produkty mają mało białka, to muszą mieć albo dużo tłuszczu albo dużo wody, a wtedy konsumujemy produkt, który nie do końca jest bogaty w wartości odżywcze. Smaki podbijamy głównie przyprawami, a nie samymi aromatami” – podkreśla Rafał.
Co więcej, w ich firmie sami komponują zarówno smaki, jak i aromaty i mają nawet laboratorium pod Gdańskiem.
„Codziennie robimy po kilkanaście kilogramów prób różnych nowych produktów, a także udoskonalenia obecnych produktów, więc jest to niekończący się proces” – mówi Rafał Czech, który współpracuje z technologiem i jest główną osobą, odpowiadającą za procesy smakowo doświadczalne.
Ich koncepcją jest tworzenie nie tyle zamienników mięsa, co alternatywy dla mięsa.
„Te produkty mają być zbliżone do produktów mięsnych, ale mają być kategorią samą w sobie. Oczywiście staramy się, by miały ten pierwiastek podobieństwa do tradycyjnych wyrobów, ale zawsze nadajemy im roślinnego sznytu, by reprezentowały zupełnie nowy nurt w ramach alternatyw zamienników mięsa” – wyjaśnia Rafał.
I dodaje, że dwa tygodnie temu wprowadzili aż 7 nowości grillowych smaków kiełbasek, ale też dwa burgery, shoarmę, wcześniej schab ze śliwką, a jeszcze wcześniej kaszankę, kabanosy i trzy produkty krojone.
Ich początki prowadzenia firmy nie były łatwe. Żaden z nich nie miał doświadczenia w biznesie. Pierwsze partie produkowali w warunkach gastronomicznych. Pieniądze ze zbiórki pozwoliły im bowiem na uruchomienie manufaktury pod Lublinem.
„Była to stara piekarnia, którą wynajęliśmy, wyremontowaliśmy, by dopasować do warunków mini produkcji. Działaliśmy w obrębie manufaktury i sklepu online, który był wtedy naszym głównym kanałem sprzedaży. Ale nadeszła fala zapytań z rynku spożywczego, z wyspecjalizowanych sklepów, które chciały mieć nasze produkty na półce. Szybko zobaczyliśmy, iż ta manufaktura ma swoją wydajność i ograniczenia. Mogliśmy albo się zatrzymać na tej skali, którą robiliśmy, albo iść krok dalej i przejść na większy poziom produkcyjny. Tylko, że wtedy nie operowaliśmy kapitałem, który by pozwolił na większą produkcję, więc przeszliśmy na model produkcji kontraktowej. Mamy zewnętrzną firmę, z którą współpracujemy” – mówi Rafał.
Dzisiaj ich produkty można znaleźć w 8 wielkich sieciach handlowych w Polsce, które mają ponad 1,5 tysiąca punktów.
„Przełomem był kontrakt z siecią Auchan. Kiedy przyszły dokumenty, ugięły nam się kolana. Było tam mnóstwo rzeczy, które trzeba było spiąć. Stresowaliśmy się strasznie. Ale kiedy dotarła pierwsza dostawa, poszliśmy do Auchan na Ursynowie, zrobiliśmy sobie zdjęcie. Rozpoczęliśmy taką rewolucję i przychylność sieci handlowych do wprowadzania mniejszych marek, produkujących roślinne alternatywy. Potem lawinowo zaczęły być wprowadzane kolejne, mniejsze od nas” – wspomina Rafał.
A Igor dodaje, że do dzisiaj kiedy widzi ich produkty w osiedlowym sklepie, nie może uwierzyć, że one tam są.
„Mimo upływu czterech lat, ta dziecięca radość, entuzjazm, że to robimy wciąż jest” – przyznaje.
W pandemii zamiast zwolnić – przyspieszyli. Panika, która towarzyszyła ludziom sprawiła, że sklep internetowy przeżywał oblężenie. A Rafał i Igor na fali, którą wygenerowali na polskim rynku, w zeszłym roku postanowili wejść na rynki zagraniczne. Ich produkty można kupić w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Estonii, Litwie, Łotwie, Słowenii, Czechach, Węgrach i Rumunii.
„To był pierwszy moment, gdzie zmierzyliśmy się z tym, że firma to nie tylko pasmo sukcesów i dobrych decyzji. Chociaż te podjęte przez nas w ubiegłym roku były bardzo dobre, ale dopiero teraz zaczęły kiełkować. W tym roku wprowadziliśmy też wiele reform firmowych, usprawnień i widzimy, że one także przynoszą rezultaty. Chcemy, by nasze produkty były dostępne za granicą, ale nie tylko w lokalnych sklepach internetowych, a przede wszystkim w sieciach handlowych” – mówi Rafał. I dodaje, że wkrótce zaś planują podbić rynek Niemiecki.
Choć przyznają, że poza Polską jest zdecydowanie trudniej, bo rynek jest bardziej dojrzały, a ponadto dochodzą bariery językowe, logistyczne, to mimo wszystko eksport jest dla nich bardzo ciekawym działem sprzedaży. Ich celem jest także w nienatarczywy, ale otwarty sposób zachęcać do poznawania roślinnych produktów oraz pokazywać, że roślinne alternatywy dla mięsa są smaczne, ciekawe i warto po nie sięgać.
„Jesteśmy rozpoznawalną marką, ale chcemy mieć duży udział w rynku, by móc go kreować i tworzyć wciąż wysoko jakościowe produkty” – mówi Rafał. A pomagać im w tym będzie zespół 25 zgranych pracowników, których łączy nie tylko praca, ale i wspólna energia, zaangażowanie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.