Tykająca bomba na dnie Bałtyku
Artykuł sponsorowany

Tykająca bomba na dnie Bałtyku

Dodano: 
prof. Jacek Bełdowski, wiceprzewodniczący Rady Naukowej Instytutu Oceanologii PAN.
prof. Jacek Bełdowski, wiceprzewodniczący Rady Naukowej Instytutu Oceanologii PAN.Źródło:Materiały prasowe
Potrzebna jest międzynarodowa współpraca. Aby skutecznie rozwiązać problem broni chemicznej i konwencjonalnej spoczywającej na dnie m.in. Bałtyku, należy stworzyć społeczność, polityków, naukowców i specjalistów od ochrony środowiska, podobną do tej, jaką stworzono dla rozwiązania problemu zmian klimatu. Tylko działając wspólnie, możemy działać skutecznie - mówi prof. Jacek Bełdowski, wiceprzewodniczący Rady Naukowej Instytutu Oceanologii PAN.

Setki tysięcy ton broni konwencjonalnej, kilkadziesiąt tysięcy ton broni chemicznej i wypełnione paliwem wraki statków. To wszystko zalega dziś na dnie Bałtyku. Skąd w tym zestawieniu broń chemiczna?

Jeżeli chodzi o broń chemiczną, mamy do czynienia z arsenałem przejętym przez aliantów po II wojnie światowej. To broń, którą w 1945 roku podzielono pomiędzy poszczególne państwa alianckie, przy czym każde z państw swoją część zobowiązało się zniszczyć do 1947 roku. To, co znajduje się dziś na dnie Bałtyku, to ok. 40 tys. ton zakazanej Konwencją Genewską broni chemicznej, która w udziale przypadła Rosjanom. Początkowo zatapiano ją na Głębi Gotlandzkiej, ale ponieważ cała operacja przebiegała bardzo wolno, podjęto decyzję o zmianie miejsca. W efekcie największe składowisko broni chemicznej na dnie Bałtyku znajduje się dziś w duńskiej wyłącznej strefie ekonomicznej, na Głębi Bornholmskiej.

A broń konwencjonalna?

To m.in miny morskie z obu wojen światowych. W czasie I wojny światowej bardzo szczelnie zaminowano m.in podejście do Petersburga. To cały obszar Zatoki Fińskiej, dziś bardzo problematyczny. Podobnie jak Zatoka Kilońska i, choć już w mniejszym stopniu, obszary takie jak Cieśniny Duńskie czy Zatoka Gdańska. Mówimy o wielkiej ilości min, które nie zdetonowały, skorodowały i z czasem zatonęły. Dziś leżą na dnie, stanowiąc zagrożenie m.in. dla flory i fauny Bałtyku. Gros min zalegających na dnie Bałtyku to także pozostałości z czasów II wojny światowej, choć w przypadku tej ostatniej wielkiej batalii dużo większym problemem są wraki i szczątki wraków statków. Dobry przykład tego, z jakim zagrożeniem mamy do czynienia, są pozostałości, zatopionego na wodach Zatoki Gdańskiej niemieckiego statku szpitalnego Stuttgart. Paliwo, którym jednostka była zasilana, wyciekło, powodując nieprawdopodobne wręcz skażenie osadów dennych. Dodatkowo z powodu nachylenia stoku, na którym leży Stuttgart, plama pochodzącego z resztek wraku oleju wciąż podróżuje w głąb Zatoki Gdańskiej. Jednak to niejedyny problem. Na początku bieżącego roku podjęliśmy badania, w ramach których przenalizowaliśmy m.in. osady z miejsca skażenia. W osadach dennych, stwierdzono skażenie metalami śladowymi, m.in. rtęcią. Stężenie rtęci w osadach dennych Bałtyku to średnio od 50/100 ng na gram. Tam, gdzie leży Stuttgart, to nawet 4000/4500 tysiąca ng na gram. Skażenie jest bardzo poważne.

Skąd pochodzi rtęć?

Pod koniec wojny Niemcy nie mieli już dostępu do ropy i robili paliwo np. z węgla. Jedna z hipotez jest taka, że domieszki, które obecne są w węglu, w procesie przetwarzania go na paliwo, zostały zagęszczone do bardzo wysokich stężeń. To tłumaczyłoby obecność m.in. rtęci w badanych przez nas osadach.

Jaka jest strategia radzenia sobie z tego typu zanieczyszczeniem?

Skażenie osadów dennych to duży problem. Znana jest m.in. metoda, w której izoluje się materiał skażony od wody za pomocą piasku lub amorficznej krzemionki. Jednak ten sposób w przypadku Morza Bałtyckiego może nie być skuteczny. Stosunkowo niewielka głębokość, na której leżą m.in. pozostałości Lazarettschiff „C” Stuttgart, plus duże falowanie Bałtyku powodują, że naniesioną na skażenie barierę mógłby rozbić pierwszy większy sztorm.

Wydobycie skażonego osadu?

Teoretycznie można to zrobić, oczywiście niezwykle ostrożnie, tak, by nie rozprzestrzenić skażenia. Cała operacja musiałaby być poprzedzona odpowiednimi badaniami i bardzo starannie zaplanowana, jednak co zrobić z wydobytym, silnie skażonym, materiałem po przewiezieniu na ląd? Umieścić na wysypisku z innymi odpadami toksycznymi? To oczywiście możliwe, ale problemem jest ilość. Tego byłyby tony, bo skażony obszar jest bardzo rozległy.

Neutralizacja?

Dobre rozwiązanie, ale odpowiednią technologię przeznaczoną za każdym razem do konkretnego skażenia należałoby dopiero opracować. Jest jeszcze inna możliwość. Razem ze specjalistami od rozlewów olejowych na powierzchni morza doszliśmy do wniosku, że skoro stosuje się specjalne sorbenty do wychwytywania oleju napędowego i ropy z powierzchni wody, to być może, podobna metoda mogłaby być skuteczna także do oczyszczenia osadów dennych. To oczywiście jedynie hipoteza, którą należałoby sprawdzić.

Przy tak dużym problemie z oczyszczaniem osadów łatwiej działać, zanim dojdzie do skażenia. Istnieje coś takiego jak rejestr obiektów wymagających możliwie szybkiej reakcji?

Niektóre kraje, np. Szwecja czy Finlandia, dysponują spisami potencjalnie niebezpiecznych wraków na swoich wodach terytorialnych i na bieżąco monitorują ich stan. Co roku z kilku najbardziej zagrożonych obiektów paliwo jest wypompowywane, a jeśli na ich pokładzie znajdują się niebezpieczne substancje, usuwa się je. To oczywiście tylko przykład, bo każdy kraj ma własną strategię działania. Problem monitorują także jednostki badawcze. Mój zespół w ramach projektu DAIMON stworzył narzędzie do oceny ryzyka. Z jego pomocą, biorąc pod uwagę wszystkie dostępne dane, jesteśmy w stanie ocenić, jak bardzo konkretny obiekt może być niebezpieczny dla Bałtyku. W tej chwili mamy w swojej bazie już kilkaset obiektów, do których udało nam się dotrzeć.

Które niepokoją najbardziej?

Z pewnością skażone osady w otoczeniu Stuttgarta i obszar Głębi Bornholmskiej, czyli największe składowisko broni chemicznej na Bałtyku. Newralgicznym punktem wydaje się także Zatoka Kilońska z dużą ilością amunicji, ale tu na szczęście, Niemcy zaczynają już bardzo rozsądnie działać.

Rozsądnie?

Jeśli chodzi o amunicję konwencjonalną, często mamy do czynienia z niekoniecznie rozsądnym jej „utylizowaniem”. Dobrym przykładem są miny wysadzane w wodzie. W efekcie wybuchu potencjalnie skażone osady denne zostają rozniesione na dużą odległość, a szkodliwe, silnie rakotwórcze, substancje wchodzące w skład materiałów wybuchowych, które normalnie latami przesączałyby się do wody, zostają uwolnione w pełnym stężeniu, w jednej chwili. Niemcy bardzo silnie naciskają na to, żeby broń konwencjonalną wydobywać i niszczyć na lądzie. To bardzo dobry kierunek. Inne państwa Morza Bałtyckiego zdecydowanie powinny pójść w tę stronę.

Głębia Gdańska. Od kilkudziesięciu lat mówi się o mających znajdować się tam beczkach m.in. z cyklonem B i sarinem. To prawda?

Głębia Gdańska przez długie lata była legendą. To tu w 1954 roku NRD do spółki z innymi państwami Układu Warszawskiego, zrobiła zrzut i 60 ton amunicji. Teoretycznie miała zostać zrzucona amunicja konwencjonalna, jednak w polskiej Marynarce Wojennej krążyły o tym zrzucie przeróżne opowieści. Mówiono m.in. że zrzucanie odbywało się w pełnych kombinezonach, co rodziło podejrzenia, że zrzucano nie broń konwencjonalną, ale chemiczną. Dodatkowo w 1954 roku na plażę w Jastarni morze wyrzuciło niemiecką bombę z gazem musztardowym, a jeden z rybaków wytrałował podobną w pobliżu miejsca zrzutu. To wszystko dało początek legendzie, zgodnie z którą w Głębi Gdańskiej jest prawdopodobnie broń chemiczna, ale nie wiadomo dokładnie co, ani ile. Dopiero mój zespół w programie CHEMSEA, pierwszym dotyczącym broni chemicznej europejskim projekcie, który koordynowałem, postanowił to zweryfikować. Popłynęliśmy w tamten rejon i szukaliśmy m.in. osadów, których wygląd mógłby wskazywać na bliską obecność niebezpiecznych substancji. Pobraliśmy także próbki. W części z nich stwierdzono pochodne iperytu, adamsytu i luizytu, czyli gazów parzących. Próbki były dodatkowo weryfikowane w Szwecji i Finlandii. Wszystkie laboratoria potwierdziły obecność śladów broni chemicznej w osadach.

Co dalej?

W mojej ocenie mamy do czynienia z bombami z iperytem i jest ich maksymalnie 60 ton, o ile informacje dostarczone przez NRD były w choć niewielkim stopniu prawdziwe, ale badania tego obszaru muszą być kontynuowane. Potrzebne są m.in. zakrojone na szeroką skalę badania sonarowe, które pozwolą ustalić dokładnie nie tylko gdzie, ale i co tak naprawdę tam leży.

Na podstawie tego, co wiemy dziś, czy to, co znajduje się na dnie Głębi Gdańskiej, jest dużym zagrożeniem?

Średnia prędkość korozji, w warunkach Morza Bałtyckiego jest taka, że jeśli to, co tam było, było w beczkach, to już od dawna jest w wodzie. Jeśli niebezpieczne substancje znajdowały się w bombach, to rozszczelnienie lub już nastąpiło lub nastąpi do roku 2030. Jeśli zatopiono pociski artyleryjskie, to ich rozszczelnienie nastąpi prawdopodobnie około roku 2100. Kolejne pytanie brzmi, czy rozszczelnienie, jeśli dopiero ma nastąpić, nastąpi „nagle” czy stopniowo. Z naszych obliczeń wynika, że stopniowe rozszczelnienie nie niesie z sobą większego zagrożenia dla flory i fauny Bałtyku. Rozszczelnienie mniej więcej w tym samym czasie większej liczby obiektów może mieć naprawdę duży wpływ na organizmy morskie.

Jak dochodzi do odkrycia miejsc potencjalnego skażenia? Mogą być takie, o których jeszcze nie wiemy?

Bardzo ważne w procesie lokalizowania miejsc, w których może znajdować się zatopiona broń, są oczywiście archiwalia. Kraje alianckie, które utylizowały broń chemiczną, w tym Rosjanie, dostarczyły do Komisji Helsińskiej odpowiednią dokumentację. Problem w tym, że dokumentacja rosyjska jest niekompletna. To właściwie jedynie podsumowanie całej akcji, bez np. dzienników okrętowych statków z danymi, gdzie, kiedy i co konkretnie transportowano. To problem, bo wiemy, że Rosjanie zatopili część broni „po drodze” do punktów docelowych. Jeżeli chodzi o amunicję konwencjonalną, w wielu materiałach wojennych znajdujemy szczegółowe informacje o zaporach minowych i miejscach zatopienia statków. Wiele z takich obiektów właśnie w ten sposób, udało się już zlokalizować. Pewnych informacji dostarczają nam także firmy budujące rurociągi i farmy wiatrowe, zobowiązane do sporządzenia map dna przed inwestycją. Są oczywiście także dane o tzw. zaczepach rybackich, czyli miejscach, w których rybacy tracą sieci. Każde z nich jest zgłaszane i później badane, jednak skoordynowanego wysiłku, by stworzyć kompletną mapę dna Bałtyku, z oznaczeniem, gdzie i co leży, jeszcze nie ma.

Problem zatopionej broni, także tej chemicznej, to problem tylko Bałtyku?

Nic podobnego i to należy podkreślić. Ten problem dotyczy wszystkich mórz i oceanów. W ponad 200 miejscach na całym świecie obecność zatopionej broni potwierdzono, w kolejnych 500 taką obecność podejrzewamy, dlatego tak bardzo potrzebna jest w tej sprawie międzynarodowa współpraca. Na forum ONZ i UE. Należy stworzyć wokół tego problemu społeczność, polityków, naukowców i specjalistów od ochrony środowiska, podobną do tej, jaką stworzono dla rozwiązania problemu zmian klimatu. Tylko to daje szanse znalezienia adekwatnego i skutecznego rozwiązania. Od 2011 roku miałem szczęście prowadzić wszystkie unijne projekty dotyczące broni chemicznej na Bałtyku. Udało się nam stworzyć niesamowitą społeczność naukowców z poszczególnych państw basenu Morza Bałtyckiego i, co ważne, polityków. Jednak potrzebne jest znacznie więcej. Współpracę trzeba rozszerzyć. Na Morze Czarne, Północne, Śródziemne. Tam procesy podobne do tych obserwowanych na Morzu Bałtyckim także zachodzą. W innych warunkach, czasem szybciej, czasem wolniej, ale odpowiednio duża baza danych i wiele perspektyw badawczych, pozwolą nam zrozumieć więcej, a więc i działać znacznie skuteczniej.

Prof. Jacek Bełdowski,
wiceprzewodniczący Rady Naukowej Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Kierownik pracowni Współczesnych Zagrożeń Ekosystemów Morskich. Zajmuje się badaniami nad bronią chemiczną i konwencjonalną zalegającą na dnie Bałtyku oraz jej wpływem na ekosystem morski.
Artykuł został opublikowany w 25/2022 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.