Duże też piękne – rolnictwo zrównoważone w gospodarstwach wielkopowierzchniowych
Spośród 1,4 mln gospodarstw rolnych w Polsce ponad milion ma do 10 ha powierzchni. I to one kształtują obraz polskiej wsi. Są jednak wśród nich naprawdę duże, nowoczesne gospodarstwa. Jednak wokół ich funkcjonowania narosło wiele mitów, pojawiła się masa półprawd i stereotypów. A to właśnie gospodarstwa wielkopowierzchniowe są liderami rolnictwa zrównoważonego. Można to pokazać na przykładzie największego z nich – Grupy Top Farms.
Czynsze niskie, małe dopłaty
Top Farms to największe polskie przedsiębiorstwo rolne, które gospodaruje na areale ok. 30 tys. ha., głównie w Wielkopolsce i na Opolszczyźnie oraz na Warmii i Mazurach. Powstało w latach 90. na gruntach dawnych państwowych kombinatów i PGR-ów (Państwowych Gospodarstw Rolnych), które wówczas w całym kraju postawiono w stan likwidacji. Właśnie wtedy, w 1995r., swoją pierwszą umowę dzierżawną zawarł Top Farms.
Jak przyznaje spółka, stawki dzierżawne, które płaci gospodarstwo, niejednokrotnie są niższe od tych, które obowiązują przy umowach zawieranych obecnie. Ale prawie 30 lat temu, kiedy podpisywano umowy, realia ekonomiczno-społeczne były zupełnie inne. O tym, że polski rolnik będzie otrzymywał dopłaty bezpośrednie z Unii Europejskiej, nikomu się wówczas nie śniło: Polska dopiero rok później złożyła wniosek o członkostwo w UE, a wstąpiła do niej po 11 latach.
‒ Umowy określające czynsz na poziomie ceny 8-10 decyton pszenicy zostały zawarte w oparciu o ówczesne realia rynkowe. Miały zapewnić utrzymanie gospodarstwa z produkcji zasadniczej, a nie dzięki subsydiowaniu ‒ mówi Paweł Kaczmarek, członek zarządu spółki Top Farms w Wielkopolsce.
Od tego czasu otoczenie i warunki gospodarowania zmieniły się diametralnie. Na przykład znacznie wzrosły ceny gruntów rolnych – podczas gdy w 1992 r. za hektar gruntów państwowych płacono średnio 500 zł, w 2015 r. roku około 29 500 zł (dane GUS). Tendencja wzrostowa jeszcze bardziej nasiliła się po wstąpieniu Polski do Unii w 2004 r., czyli od czasu, gdy rolnicy zaczęli otrzymywać subsydia. Posiadanie ziemi zaczęło się po prostu opłacać, nic dziwnego, że wzrosły również stawki dzierżawy ziemi. Zresztą same dopłaty, które zgodnie z założeniami wspólnej polityki rolnej Unii Europejskiej miały wspierać niskie ceny produktów rolnych na europejskim rynku, wpłynęły również na ceny pszenicy będące podstawą obliczania czynszów dzierżawnych Top Farms. Dlatego dziś, mimo że czynsze płacone przez długoletnich dzierżawców wydają się relatywnie niskie w porównaniu do obecnych stawek, to na ich rzeczywistą wagę należy patrzeć przez pryzmat całego 20-letniego okresu trwania dzierżawy.
To prawda, firmy takie jak Top Farms otrzymują również dopłaty bezpośrednie, podobnie jak gospodarstwa rodzinne. Tyle że dopłaty, które dostaje duże gospodarstwo, są niższe od przysługujących rolnikom indywidualnym o mniej więcej 70 proc. Inne są również koszty pracy, co wynika z faktu, że za swoich pracowników Top Farms opłaca ZUS, a nie KRUS, dając im pełną osłonę socjalną.
Duży pracodawca
W książkach o historii najnowszej można przeczytać, że na skutek likwidacji PGR-ów setki, tysiące ludzi (w 1990 r. PGR-y zatrudniały 395 tys. osób) traciły pracę. Ich sytuację pogarszało wysokie bezrobocie, brak miejsc pracy na wsi i pozycja PGR-ów, które często były jedynymi pracodawcami w regionie. Top Farms, przejmując popegeerowskie ziemie, przejął pracowników PGR, dając im na pięć lat gwarancje zatrudnienia. Jeszcze dziś co piąty pracownik spółki legitymuje się ponad 20-letnim stażem. ‒ Po pięcioletnim okresie gwarancji również nie było masowych zwolnień – ludzie odchodzili w wyniku naturalnego ruchu emerytalnego. Trzon naszych pracowników liniowych to ci, którzy wciąż pamiętają czasy PGR, 30 lat po podpisaniu umowy wciąż są z nami – mówi Paweł Kaczmarek.
O gospodarstwach wielkopowierzchniowych mówi się, że ograniczają zatrudnienie, inwestując w sprzęt. Często powtarza się, że na 100 hektarów przypada w nich jeden pracownik. W Top Farms odpowiadają: rzeczywiście, inwestujemy w sprzęt, często polskich producentów, ale jest to niezbędne ze względu na zmiany demograficzne na wsi. Gospodarstwo wielkotowarowe, by zapewnić bezpieczeństwo funkcjonowania, musi szukać rozwiązań dla problemu coraz częstszych braków siły roboczej. Ale same liczby dotyczące zatrudnienia są znacznie przesadzone. W rzeczywistości jeden pracownik w firmie przypada średnio na 40-50 ha, a w gospodarstwach, w których prowadzone są bardziej intensywne rodzaje działalności – np. produkcja ziemniaka lub mleka – nawet na 25 ha.
Wielkie pola w Wielkopolsce
Mówi się, że gospodarstwa wielkopowierzchniowe to wielkie pola obsadzone po horyzont tą samą uprawą, monokulturą. I takie wrażenie rzeczywiście może powstać – ze względu na powierzchnię pól.
‒ W Top Farms pole ma przeciętnie 30 ha, czyli trzykrotnie więcej niż wynosi średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego w Polsce – mówi Paweł Kaczmarek z Top Farms.
Tyle że o monokulturze nie ma tu mowy, bo lista upraw tylko w Top Farms Wielkopolska obejmuje ponad 40 pozycji. Samej pszenicy ozimej wysiewa się tu kilka gatunków, m.in. odmianę na mąkę ciasteczkową, orkiszową, a także durum i płaskurkę. Sadzi się tu cztery różne odmiany ziemniaków, a ostatnio nawet bataty – słodkie ziemniaki. Obok jabłoni i porzeczek na ziemiach, na których gospodaruje Top Farms, rośnie rzepak, buraki cukrowe, lucerna, kukurydza (w tym roku zasiano również jej fioletową odmianę, pochodzącą z Ameryki Środkowej), owies, jęczmień, żyto i pszenżyto i soja.
‒ Od dwóch-trzech lat staramy się intensyfikować uprawy, które wpisują się w trendy konsumenckie. W sklepach pojawiają się półki eko czy fit, a my odpowiadamy na to zapotrzebowanie. Na przykład olej lniany jest zdrowy i bardzo popularny, w związku z tym w strukturze upraw pojawiał się len – mówi Paweł Kaczmarek. ‒ Przechodzimy na produkcję ekologiczną. W tym roku obsialiśmy 45 ha owsem z przeznaczeniem na ekologiczne płatki owsiane
Na polach Top Farms pojawiło się nawet tak egzotyczne zboże jak sorgo, które rośnie w ciepłych regionach świata i oznacza się odpornością na susze. Zresztą połowę całego areału stanowią zboża, łącznie z kukurydzą, a druga połowa to różne rośliny „liściaste”, bo w gospodarstwach wielką wagę przykłada się do płodozmianu. To zresztą jeden z filarów działań, który w Top Farms określa się nazwą biologizacja.
Chemii tyle co na lekarstwo
Biologizacja świetnie wpisuje się w promowaną obecnie ideę rolnictwa zrównoważonego. Nie jest ono tożsame z rolnictwem ekologicznym, chociaż ma z nim sporo wspólnego, bo ideą rolnictwo zrównoważonego jest ochrona zasobów środowiska, ograniczanie negatywnego wpływu działalności rolniczej na otoczenie oraz budowanie żyzności gleby, a także troska o bioróżnorodność. W rolnictwie ekologicznym nie używa się chemicznych środków ochrony roślin ani nawozów sztucznych, podczas gdy w rolnictwie zrównoważonym jest to dopuszczalne – w ściśle określonych ilościach, odpowiadających potrzebom gleby i roślin. Ani mniej, ani więcej.
W Top Farms założenia rolnictwa zrównoważonego realizowane są w autorskim programie biologizacji.
‒ Kilka lat temu zauważyliśmy, że chemia nie wpływa dobrze na rośliny. Dlatego zaczęliśmy szukać metod poprawy żyzności gleby, które są alternatywą dla rozwiązań chemizacyjnych – mówi Paweł Kaczmarek.
Do podjęcia działań biologizacyjnych mających ma celu poprawę żyzności gleby skłonił Top Farms jeszcze jeden czynnik: brak wody. Susze rolnicze (czyli niedobór wody w glebie) w mniejszym lub większym stopniu powtarzają się w Polsce praktycznie co roku od mniej więcej trzydziestu lat. A Top Farms w Wielkopolsce w dodatku gospodaruje w najsuchszym regionie kraju. Żyzna gleba zatrzymuje więcej wody, a podnoszenie żyzności w połączeniu z małą retencją staje się w Top Farms sposobem na suszę.
Na poprawienie żyzności gleby nie ma jednak prostych ani szybkich sposobów, to zespół działań. Przedstawiciel Top Farms wymienia niektóre z nich: stosowanie płodozmianu, poplonów, pozostawianie resztek pożniwnych na polach, nawożenie gnojówką i pomiotem kurzym, które znacznie wpływają na poprawę zdrowia gleby, niestosowanie tradycyjnej orki, która może skutkować zniszczeniem struktury gleby. Jak podkreśla, podstawą jest nawożenie naturalne, a nawozy sztuczne uzupełniane są zawsze według bilansu opartego o analizy zasobności glebowych.
Niewiele mitów bardziej odbiega od prawdy niż ten, że gospodarstwa wielkopowierzchniowe niszczą środowisko naturalne, używając wyłącznie chemii i nawozów sztucznych.
– W naszym gospodarstwie głównym trendem jest odwrót od metod chemizacyjnych – mówi Paweł Kaczmarek. – Używamy niepestycydowych środków ochrony roślin – to proste substancje z apteczki babuni. Stosujemy preparaty roślinne i preparaty biologiczne oparte na melasie, produkcie ubocznym przy produkcji cukru. Wykorzystujemy pożyteczne mikroorganizmy, które konkurują z patogenicznymi.
Nie oznacza to jednak całkowitej rezygnacji z chemicznych środków ochrony roślin. Są potrzebne na przykład po to, żeby zapobiec powstawaniu mykotoksyn, które pojawiają się w roślinach niechronionych tzw. fungicydami. Mykotoksyny to trujące substancje produkowane przez pleśnie, mogące wywołać wiele chorób u zwierząt i ludzi – od ostrych i przewlekłych zatruć aż po nowotwory.
– Chemii używamy, jeśli musimy – przyznaje Paweł Kaczmarek. – Stosujemy jednak minimalne dawki, takie, które stanowią 5 proc. dawki rejestracyjnej wskazanej na opakowaniu. Na przykład zamiast litra środka ochrony roślin – 50 ml. Zależy nam na tym, żeby w naszej produkcji nie było pozostałości środków ochrony roślin. Większość naszych produktów finalnych jest przeznaczona dla konkretnego odbiorcy. Jesteśmy na przykład liderem w produkcji ziemniaków z przeznaczeniem na frytki czy chipsy, a normy ich producentów są o wiele bardziej wyśrubowane niż polska norma. Badane są nie tylko ziemniaki, ale również nasze jabłka – tłumaczy.
Gdzie ekologia łączy się z tradycją
Kim był gen. Dezydery Chłapowski, wie niemal każdy Wielkopolanin. Ten oficer Napoleona, kawaler Virtuti Militari i Legii Honorowej, uczestnik powstania listopadowego, po upadku cesarza Francuzów gospodarowania na roli uczył się w Anglii. To, co tam podpatrzył, zaczął z powodzeniem stosować u siebie, w majątku w Turwi. Na przykład płodozmian zamiast powszechnej wówczas trójpolówki. Upowszechniał też zadrzewienia śródpolne. Sadził na obrzeżach swoich pól lipy i robinie akacjowe, zapewne wiedząc, że przyczynia się to do zwiększenia plonów. Dziś zaobserwowano również, że zadrzewienia ograniczają straty wody z gleby przeciętnie o jedną czwartą i przeciwdziałają erozji wietrznej. Docenia się ich rolę w zachowaniu bioróżnorodności: są siedliskiem ponad 200 gatunków pszczół, ptaków i małych ssaków.
Co ma wspólnego Top Farms z żołnierzem napoleońskim, który stał się reformatorem rolnictwa w XIX wieku? Dziś Turew jest jednym z gospodarstw należących do Top Farms w Wielkopolsce. Nasadzenia, które pamiętają czasy generała, nie poszły pod topór jak wielu innych miejscach w Polsce. Tworzą Park Krajobrazowy im. Dezyderego Chłapowskiego.
– Utrzymujemy je i konserwujemy, podobnie jak rewitalizujemy oczka wodne. Tworzymy nowe pasy nasadzeń. Przygotowujemy się do kolejnego projektu zadrzewień we współpracy z parkiem. Również w ten sposób staramy się być przekaźnikiem tradycji rolnych – mówi Paweł Kaczmarek.
Podtrzymywanie tradycji rolnej w wypadku Top Farms oznacza jednak nie tylko podtrzymywanie spuścizny ziemiańskiej wyłącznie w dosłownym znaczeniu – dbanie o zadrzewienia śródpolne czy organizowanie dożynek.
‒ Dezydery Chłapowski ze Szkocji przywiózł żelazny pług, płodozmian, pasy zadrzewień i zaczął to wszystko upowszechniać. Duże gospodarstwa rolne mogą też propagować postęp w rolnictwie, być hubami edukacyjnymi, można w ten sposób wykorzystać ich potencjał. Ostatecznie przełożyłoby się na poprawę efektywności, lepsze zwroty i lepszą tańszą i bezpieczniejszą żywność dla naszych konsumentów – tłumaczy Paweł Kaczmarek.
Tak jak dawni właściciele ziem dzierżawionych przez Top Farms byli propagatorami postępu w rolnictwie, tak już dziś to nowoczesne przedsiębiorstwo rolne stara się dzielić wiedzą o dobrych praktykach rolnych. Organizuje szkolenia dla rolników, dni pola, konferencje promujące dobre praktyki rolne, przekazując specjalistyczną wiedzę. Top Farms współpracuje z uczelniami i firmami sektora rolno-spożywczego na rzecz innowacji i zrównoważonego rolnictwa. Podobnie jak inne duże gospodarstwa staje się także kuźnią kadr, szkołą zarówno dla młodych adeptów szkół zawodowych, jak i uczelni wyższych.
W symbiozie
Top Farms od lat realizuje symbiotyczny model rozwoju. Nie tylko w zakresie dzielenia się specjalistyczną wiedzą i innowacjami, ale także produkcji oraz usług. Staje się platformą rozwoju dla gospodarstw rodzinnych, dla których barierą jest brak kapitału. Włączając gospodarstwa rodzinne do łańcucha dostaw, otwiera im dostęp do rynków zbytu, specjalizacji, oferuje specjalistyczne usługi maszynowe, a co za tym idzie ‒ możliwość zwiększania efektywności produkcji i rozwoju. Odgrywa rolę swoistego pasa transmisyjnego dla przetwórstwa rolnego.
‒ Kiedy duże gospodarstwo staje się integratorem dla sąsiadujących małych gospodarstw, wówczas korzystają wszyscy. Na przykład integrując produkcję, łącząc dostawy, tworząc większe partie towaru, takie duże gospodarstwo jest w stanie zapewnić zbyt mniejszym rolnikom, ułatwić im dostęp do rynku. Działa wówczas efekt skali – tłumaczy Paweł Kaczmarek.
Co o tym sądzą sami rolnicy?
Doceniają gwarantowane warunki współpracy, doradztwo specjalistów, stabilne warunki finansowe, lepsze od tych, które oferuje rynek, a także wsparcie ze strony Top Farms.
Na przykład pan Wiktor z Braciszowa w gminie Głubczyce (woj. opolskie) gospodarujący na ok. 200 ha, połowę swojego areału kontraktuje dla Top Farms (współpracuje z nim od siedmiu lat).
‒ Kupuję u nich środki ochrony roślin i nawozy, a od dwóch lat na 100 ha produkuję pszenicę wyłącznie dla Top Farms. Wygląda to tak, że kupuję w Top Farmsie materiał siewny kwalifikowany odmiany dopasowanej do moich warunków, a także większość środków do produkcji i nawozy. Mam zapewnione stałe doradztwo w trakcie upraw, a na koniec sprzedaję ziarno w cenie wyższej od rynkowej o 30-40 zł/t. Dla mnie to jest czysty zysk – opowiada. ‒ Dużym plusem jest to, że nie muszę się martwić przechowywaniem, odbiorem zbóż ‒ dodaje.
Mity dotyczące gospodarstw wielkotowarowych zatruwają relacje w polskim rolnictwie. Często wykorzystywane są w celach politycznych, aby uzyskać poparcie gospodarstw rodzinnych. Tymczasem, wiedza i doświadczenie, jaką duże przedsiębiorstwa rolne zebrały na przestrzeni lat, między innymi na temat rolnictwa zrównoważonego, może dobrze posłużyć polskim rolnikom. Warto zadbać o to, żeby opinie na temat gospodarstw wielkotowarowych nie przyczyniły się do zniszczenia unikalnej struktury agrarnej w Polsce, która w przyszłości może być ważną przewagą konkurencyjną polskiego rolnictwa.
Artykuł powstał we współpracy z Top Farms
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.